sobota, 30 czerwca 2012

2 dzień u rodzinki



Ok. Ready, steady, go! Jest dopiero 9 a ja padam z nóg. Nie wiem co mnie tak męczy, chyba te wszystkie nowe informacje do przyswojenia. No bo na zmianę czasu już nie cierpię. Dziś był naprawdę szalony dzień. Prawie nie miałam czasu dla siebie, ale powoli to się unormuje. Wstałam o 7.15 bo rzecz jasna nie mam budzika (teraz już mam) a mój telefon umarł po kilku dniach wiernej służby a nie wzięłam ładowarki bo myślałam że nie będzie działała. Obejrzałam z dziećmi przygody sonica, zjadłam z host mamą śniadanie (ciastko z jagodami z białym serem i jajko bardzo delikatnie sadzone i kawa-nic z tego nie było podobne do polskiego jedzenia, podobnie jak wszystko co tutaj jadam). Następnie spędziłam około dwie godziny na rozmowie z host mamą, powiedziała mi o najważniejszych rzeczach np. o lekarstwach i pokazała gdzie co leży. Nie boję się pytać o cokolwiek bo host rodzice są bardzo przyjaźni także nie ma jakiejś niezręcznej atmosfery. W ogóle z tego co na razie zauważyłam to amerykanie są bardzo pogodni, zagadają do ciebie w sklepie, podziękują za przepuszczenie na drodze itp. Następnie zjedliśmy lunch (tortellini, pulpety, gotowane warzywa <których za bardzo nie lubię bo ich w hameryce nie dogotowują>, grzyby, szpinak i sos) a do picia było coś co bardzo mi posmakowało, coś jak oranżada cytrynowa. W międzyczasie grałam z chłopcem w frisbie, układaliśmy puzzle kótre im przywiozłam, czytaliśmy polsko-angielskie wierszyki i rysowaliśmy mapę okolicy. Po lunchu pojechaliśmy wszyscy do akwarium i muzeum dla dzieci które okazało się być miniaturką centrum nauki Kopernik (czy jak to się zwie), a w każdym razie mało miało wspólnego z historią. W drodze powrotnej prowadziłam samochód i nawet nie było tak źle a wg mnie całkiem dobrze. Jest to wielka krowa, jak zwykłam zwać takie pojazdy, ale całkiem przyjemna. Ogólnie, i wczoraj i dziś zwiedzałam z host rodzinką okolicę co bym się nauczyła gdzie co jest i gdzie jeździć z dziećmi. Wczoraj host rodzice zrobili bardzo miłą rzecz, bo jak wspomniałam ze muszę kupić prostownicę, specjalnie pojechali do pobliskiego miasta bym mogła to uczynić. Także burżujska prostownica za 29$ jest moja. Z tym że, o czym sama zapomniałam przy kasie, naliczyli mi 3 czy 4 dolary podatku. Wróciliśmy po 5, bawiłam się z dziećmi a host rodzice pojechali po chińszczyznę, która bardzo mi smakowała. W moim ciasteczku z wróżbą było napisane:

I śmialiśmy się, że host rodzice specjalnie to tam wsadzili.
Jutro rano jadę z host mamą do kościoła, bo sama bym nie trafiła, a później będzie wielkie śniadanie. Także będę musiała coś przekąsić ze swoich zapasów słodyczowych (mam jeszcze kilka cukierków z różnych krajów z pikniku międzynarodowego w szkole au pair), chyba że coś zjemy przed wyjściem w co wątpię.

Tak jak mówiłam, nie mam telefonu jeszcze także nie zadzwonię, jeśli to czytacie moi drodzy rodzice to sprawdźcie maila i co prędzej nauczcie się korzystać ze skypa. 

A oto zdjęcia z dzisiejszego dnia:
Aligator albinos z akwarium, biedak nie przeżyłby w dżungli





Drewniane żarełko i pyszne lody w kształcie czekoladowych kawałeczków


Piękności moje meduzy czyli ryba galaretka po ang. Falling slowly.


Rekinczaki


Rybosomy


co powiesz na to moja droga była współlokatorko?;p


piątek, 29 czerwca 2012

Room tour i 1 dzień u HF


Siedzę sobę na moim wielkim hamerykańskim łóżku, które nie jest wcale takie wielkie ale i tak je kocham, bo jest podwójne. Zawsze chciałam mieć podwójne łóżko.  Umieram ze zmęczenia a planuję wstać o 7 co by na mnie z niczym nie czekali. Rodzinka odebrała mnie ze szkoły au pair dość wcześnie, spodziewałam się ich później. Powitanie było bardzo ciepłe wszyscy się poprzytulaliśmy. Ponad godzinę spędziłam w superwypasionym aucie z automatycznymi drzwiami i telewizorkami. Okazało się jednak że auto ma dość niski standard w porównaniu do innych bydlaków przetaczających się po amerykańskich autostradach. Ja tam uważam, że jest super. BTW rodzinka ma 4 auta w tym dwa dla mnie. Jeszcze tego nie ogarnęłam. Dzieci są super, cały czas mówią, że mnie kochają i się przytulają i cąłują. Uważam, że lepiej przesadzić w tę stronę niżby miały uciekać przede mną do szafy. Lunch zjedliśmy w Subwayu a obiad w restauracji. Jako przystawkę podali kalmary których nigdy nie jadłam. Nic specjalnego ale fajnie było spróbować. Pizza super. Już wiem dlaczego wszyscy się dziwią że dajemy na pizzę ketchup. Otóż polskie pizze są suche i inaczej nei da się ich zjeść.  Jest ze mną poprzednia au pair, która pomoże mi się odnaleźć. Jutro jedziemy do ZOO. Jest upalnie 36stopni C i bardzo duszno. Podobno nei jest to normą. Pozdrawiam wszystkich serdecznie z mojego american dream. So far so good.

środa, 27 czerwca 2012

Ocean


Tak sobie myślałam, że od czasu do czasu prześlę jakiś filmik. Ci co mnie znają wiedzą, że jestem szaloną osobą i zachowanie tutaj uwiecznione jest mi swoiste. Dla tych co mnie nie znają osobiście: take it or leave it.;p Pierwsze wrażenia znad oceanu, czyli nieogarniona fascynacja.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

"Unwakeable" dream


Tutaj jestem, przy oceanie!

Walizka z Pepco, polecam, przetrwała. Ale wbrew pozorom wszystko przetrwało, w razie czego walizkę można opakować folią. Wszystkie płyny muszą być w specjalnych woreczkach, jak ktoś zapomni to można takowe dostać na lotnisku. 
Hej, mój pierwszy wpis zza oceanu będzie nie mniej chaotyczny niż ostatni z Polski. Jet lag daje o sobie znać i zaraz idę spać.  Siedzę sobie przy biurku w moim pokoju, który dzielę z jedną osobą. Pewnie dziś przyjedzie więcej dziewczyn, bo ma być ponad 100 osób. Do szkoły na Long Island przyjechaliśmy (jest 1 czy 2 chłopaków) wczoraj ok 1-2 w nocy, po 2h jazdy z lotniska.  Przejeżdżaliśmy przez NYC, próbowałam nie spać, ale było ciemno, zimno, lało i byłam martwa ze zmęczenia. (Jak widzicie robię takie sprawozdanie od tyłu.) Pierwszy łyk amerykańskiego powietrza był duszny i mega słodki. Serio, nie wiem czy to spaliny czy fakt, że zaraz rozpętała się burza, ale powietrze pachniało jak ciężkie perfumy jakiejś starszej pani. Na lotniskach nie było źle. Leciałam z Magdą (a w samolocie do USA poznałyśmy kolejną au pair z Polski, Justynę) i poradziłyśmy sobie znakomicie. Heathrow rzeczywiście wielkie, z terminali zabierały nas bezpłatne autobusy. Dopiero po kilku minutach jazdy zdałam sobie sprawę, że jedziemy „złą stroną drogi”. Jedzenie w samolocie bardzo smaczne, w ogóle bardzo fajnie mi się leciało, a był to mój pierwszy raz w powietrzu.
Kurczak curry, do wyboru był jeszcze bardzo dobry makaron

 Wiadomo, jest pewna obawa, czy dolecimy cało, ale nic na to w powietrzu nie można poradzić, więc lepiej o tym nie myśleć. Najstraszniejszy, ale też fascynujący był moment kiedy boeing wznosił się nad Londynem i leciał tak wolno, że prawie stał. Wtedy bałam się, że spadniemy. Siedziałam przy oknie i widok chmur oglądanych z góry i jakby w 3D był pierwszym doświadczeniem, które zaparło mi dech w piersiach. Rzadko zachwycam się przyrodą, ale to było przepiękne.
Ach
Takie przerażające piękno. Starałam się nie spać, więc kiedy znaleźliśmy się nad oceanem i nie było już nic do oglądania, włączałam sobie filmy (nawet dużo ich tam jest). Ogólnie nawet taka obolała nie jestem po tych kilkunastu godzinach. Przez całą drogę a zwłaszcza kiedy przelatywałam nad NYC towarzyszyło mi uczucie, że śnię i nie mogę się z tego snu obudzić. Serio, to nie kolejna pseudopoeetycka metafora, naprawdę tak się czułam. I znów to przerażające piękno sytuacji. Teraz już czuję ten realizm i o dziwo nie czuję się taka przerażona. Myślę, że był to strach przed nieznanym. Bo kiedy zobaczyłam, że w sumie wiele rzeczy jest takich samych a przynajmniej podobnych ten strach gdzieś zniknął.
Byłyśmy teraz w supermarkecie i na kawie. Pamiętam jak gdzieś czytałam, żeby brać dziecięce porcje jedzenia, bo rozmiar normalny to u nas ogromna porcja. Jednak jak można się było spodziewać, kupiłam kawę „medium”, bo wzięłam kalorie za mililitry i oto, czym zostałam uraczona (połowa tej kawy nadal stoi na moim biurku).
Sory za grzywkę, to było jak jeszcze nie wiedziałam, że mogę tutaj użyć europejskiej prostownicy bez wywalania bezpieczników.

O dziwo nie jest tak gorąco i duszno, pogoda jest całkiem fajna, ciepło.
Z praktycznych rzeczy. O dziwo ładowarki i prostownice działają, nie trzeba mieć adaptera a tylko przełącznik. Dziewczyny lecące to tej szkoły: weźcie sobie parasol, coś ciepłego, coś na deszcz i klapki pod prysznic. Standard nie jest superwysoki, ale mi jak najbardziej wystarcza.
Wyprodukowana w Stamford, CT;p
W training school jest spoko, na razie jeszcze wiele osób woli rozmawiać w swoich ojczystych językach, ale powoli się przełamujemy. O 19 pierwsze spotkanie i pizza na obiad także mam jeszcze niecałe 3h na spanie. Dobranoc. Pozdrawiam wszystkich serdecznie, całuję znajomych i przystojnych nieznajomych;p a Natalii gratuluję obrony!!!
Au Pair Training School
Lunch w Au Pair School
NYC




PS Dodawanie zdjęć zajęło tak dużo czasu, że nie ma sensu iść spać.;p Po prawej stronie bloga jest twitter, będę tam czasem coś pisać, gdybym długo nie mogła dodać notki.:)

PS 2 Dziewczyny z CC nie musicie też brać żelu po prysznic i szamponu, są tam te precjoza. Za 20$ depozytu można wypożyczyć suszarkę, budzik i przełącznik do wtyczek. Potem Wam oddają kasę.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

6 dni i strumień świadomości


Korzystam z okazji by nagryzmolić notkę, bo kto wie co będzie w następnych dniach. 6 dni do wyjazdu. Panika mi przeszła, w ndz zrobiliśmy posiadówkę pożegnalną dla rodziny. Kupiłam małą walizkę w Pepco (fajny sklep taki miszmasz, polecam tuniki i dresy, i nie wiem czemu leciały tam religijne piosenki/a), taką plastikową fioletową. Wstępnie posortowałam rzeczy do pakowania i wychodzi że ubrań mam niewiele, ledwo 3 pary butów a najwięcej zajmą leki, słodycze i prezenty. Przerażają mnie wydatki jakie musiałam poczynić. No nic, lepsze to niż płacić 100$ za samą wizytę u amerykańskiego lekarza. Dziś „załatwiałam sprawunki” takie jak okulista, bank, notariusz, optyk, dentysta i apteka. Ostatnim aktem mej dzisiejszej woli było zakupienie zestawu w MacŚwini. A jakże, schlebiam swoim niskim instynktom i burżuazyjnym kaprysom. A oprócz tego chciałam zapamiętać smak macśmieciowej coli, frytek i hamburgera by porównać go z tym Hamerykańskim. Mówią, że Cola Light US jest taka jak nasza zwykła, podczas gdy Cola US to sam cukier. Kocham to, że w Rzeszowie mam samochód, nawet jeśli nie otwiera się w nim okno od strony kierowcy.;p Jutro ostateczne pakowanie i w śr rano jadę do Lublina na egzamin, w czwartek biegam z kartą obiegową (sic!) i poduczam się na obronę, natomiast w pt proszę trzymać kciuki bo chcę zostać licencjatem. Tak sobie wymyśliłam, że w pt wrócę jeszcze do Rzeszowa a w sob po południu znów do Lublina, przenocujemy tam z rodzicami i nad ranem do Wawy. Odlatuję z lotniska Chopina, fajnie bo z Centrum jeździ tam kolej. Sory za ten wyjątkowo brzydki, chaotyczny i egocentryczny wpis, ale z braku laku i rak ryba. Sama tez trochę w ten sposób ogarniam ten chaos. Plus mam wszystko rozpisane w zgrabnych tabeleczkach.;p C-ya, pewnie jeszcze napiszę przed wyjazdem.

Gratuluję Natalii i wspieram wszystkich którzy się jeszcze egzaminują tudzież bronią!


PS. Podobno w Stanach, i już powoli w niektórych krajach europejskich, nie można kupować soczewek, nie mając specjalnego zaświadczenia od lekarza. Optyk mi dziś wypisał takie zaświadczenie. Nie wiem czy to prawda, bo wydaje mi się to niewiarygodne , ale jak coś to mam. Na lotnisko też się może przydać. Czy ktoś wie, jak ma się sprawa z lekami; czy trzeba mieć recepty na leki przewożone w bagażu głównym? Czy to zależy od ilości/ leków na receptę itp?

piątek, 15 czerwca 2012

Gadgety podróżnicze i polskie słodycze


Dziś okazało się, że biedronka to sklep przyjazny nie tylko studentom, ale także podróżnikom. Kupiłam tam poduszkę do samolotu, zatyczki do uczu i opaskę na oczy (5,99), saszetkę na dokumenty (5,99), przełącznik do wtyczek (5,99 nie zmienia napięcia tylko wtyczkę) i kłódki do bagażu (5,99). Nerkę widoczną na zdjęciu kupiłam w biedronce w tamtym roku, więc już jej nie ma jakby ktoś chciał się zainspirować moimi zakupami. Był jeszcze pas do przytrzymania bagażu i złączenia kilku walizek w jedno.

Zaopatrzyłam się też wreszcie w słodycze dla HF i na piknik międzynarodowy w szkole au pair. Kupiłam: malagę, tikitaki, kasztanki, krówki, ptasie mleczko, sezamki, czekolady wedla, galaretki w czekoladzie i kinder niespodziankę. Ten ostatni "słodycz" nie jest wprawdzie polski, ale czytałam, że w Stanach nie można go sprzedawać, no a myślę, że każde dziecko zasługuje na przynajmniej jedno jajko niespodziankę w swoim życiu.

Powoli wszystko ogarniam. Sprowadziłam się do rodziców z mieszkania studenckiego, do Lublina wracam jeszcze na egzamin i obronę, co wyjmie mi 3 lub 4 cenne dni na przygotowania do wyjazdu. Jutro jadę po walizkę podręczną w pon natomiast będę biegać po lekarzach. Zrobiłam sobie dokładne rozplanowanie tych dni i spisałam wszystko, co muszę zrobić kupić i spakować. Bardzo polecam taką organizację, jakoś mniej to człowieka przygniata a i o niczym się nie zapomni.

Pokonałam trochę moją niedawną panikę tłumacząc sobie, że ten rok to dla mnie koleiny rok studiów, a na studiach wiadomo- raz lepiej raz gorzej a żyć trzeba. Toastmastersi w Ridgefield witają mnie z otwartymi ramiony.

Pozdrawiam wszystkie au pair które tak jak ja zbierają się już do wyjazdu i te którym jeszcze trochę zostało. Fajnie że stanowimy taką "community". Większość z nas idzie tym samym torem. Kilka miesięcy temu zaczynałyśmy prowadzić bloga i już niebawem nadejdzie ten czas, kiedy wiele z nas porzuci blogowanie z braku czasu, a tylko niektórzy będą wiernie zdawać relację ze spełniania american dream. W której części będą ja, zobaczymy...



wtorek, 12 czerwca 2012

Otuszaki

Musimy być jak szalona rzeka!


Z wierzchu masz być skałą 
Ma się żar z niej tlić
Każdy bój zwyciężysz,
Zawsze tak ma być ;p

niedziela, 10 czerwca 2012

2 tygodnie, pożegnania czas zacząć



Dwa tygodnie do wyjazdu. Mówiłam już, ze za każdym razem mam dreszcze jak patrzę na licznik? To teraz się wytłumaczę. Nie mogę się doczekać by znaleźć się wreszcie u mojej host rodzinki i zacząć pracę z dzieciaczkami, które wydają mi się bardzo kochane.  Nie mogę się doczekać, by zacząć studiować, bo jak już kiedyś wspomniałam, ten wyjazd jest dla mnie jak studia tylko o wiele lepsze, bo praktyczne. 3 lata studiowania filologii angielskiej, aż się proszą o taką szansę. Oczywiście, że się boję, pewnie nawet sobie popłaczę i nie będę chciała wyjeżdżać, muszę uprzedzić rodziców, że to całkiem naturalny proces. Wszystko dzieje się bardzo szybko egzaminy, obrona, kilka dni z rodzicami i wyjazd. No ale co tam, jak to mówi moja współlokatorka, przecież nie umieram.
Za mną już kilka pożegnań z moją mentorką- nauczycielką polskiego z liceum i z Toastmastersami  (jak mi się uda to w zawitam do klubu w Ridgefield) natomiast wczoraj odbyło się u nas w mieszkaniu „girls- in farewell party”, które, tak jak przypuszczałam, było cudowne. Małym minusem był tylko gorączkujący i kaszlący gospodarz, czyli ja, no ale nie można mieć wszystkiego. Muszę się pochwalić, że impreza pretendowała do miana „zdrowej”, bo przygotowałyśmy galaretki z owocami, kompot z truskawek i jabłek oraz pokrojone marchewki. Jednak jakimś cudem na stole znalazły się i chipsy no cóż we’re young…
Mam już prawie wszystkie prezenty, jak skompletuję całość to wrzucę zdjęcia. Wczoraj dokupiłam kolejny cudowny prezent a mianowicie puzzle do nauki polskich słówek.

Od moich cudownych dziewcząt dostałam piękny i co więcej sensowny prezent, pamiętnik. Ktoś tu się niecnie wywiedział, że, oprócz bloga, planuję prowadzić także swoje prywatne notatki. Pamiętnik oprócz tego, że ma piękną oprawę, ma jeszcze białe kartki, co jest wielce korzystne, bo planuję robić czasem jakieś kolaże, wklejać zdjęcia itp.


Chciałam Wam jeszcze polecić karty COPE jako ciekawy element imprezy. Są to karty zaprojektowane jako terapeutyczne, ale mogą być używane w różnych środowiskach i zawsze wywołują bardzo ciekawy efekt, mimo swego niepozornego wyglądu i początkowego sceptycyzmu jaki wywołują. Sceptycyzm bierze się stąd, że karty cope to nic innego jak kilkadziesiąt dziwnych i frapujących rysunków, zaprojektowanych przez terapeutów i artystów. Można kupić też książkę, proponująca różne użycia tych kart, ale można też grać spontanicznie. Często czytam, że Polacy, w przeciwieństwie do Amerykanów, mają problemy z wyrażaniem emocji. Głównym celem tych kart jest właśnie przezwyciężanie tej bariery i uświadamianie sobie własnych uczuć, formułowanie ich i dzielenie się z innymi. No, ale z tymi kartami można robić wszystko, kiedyś przegraliśmy ze znajomymi kilka godzin tworząc z nich absurdalne historyjki, bardzo dobry pomysł na integrację.



Trzymajcie kciuki za środowy egzamin!:)

wtorek, 5 czerwca 2012

Zabukowany lot i aparatu poszukiwanie

Wczoraj wieczorem od niechcenia sprawdziłam profil na CC, patrzę, a tu piękny locik zarezerwowany. Dziwne bo wszyscy mówili, że dopiero tydzień przed wyjazdem. No to teraz już muszę wszystko zdać, nie chcę żeby mi taka kasa przepadła. Choć przylot na poprawkę wyjdzie na tyle samo. Lecę British Airways o 12.05 w ndz 24.06. Czeka mnie dwugodzinny lot do Londynu, tam 4 h oczekiwanie (co się robi podczas takowego?) i o 18 zacznie się 8h lot do USA, który zakończy się o 3.15 naszego czasu a o 21.15 amerykańskiego. Czyli będę o całe 12h wcześniej niż normalne przyjazdy do szkoły au pair, mam nadzieję, że nie każą mi czekać na lotnisku;p. Cieszę się, bo będę mogła odespać kilkunastogodzinne zmęczenie. Sprawdziłam też wytyczne odnośnie bagażu, w klasie ekonomicznej można wziąć 1 bagaż główny do 23kg, jeden podręczny do 23kg i laptopa. Czyli nieźle, teoretycznie 46 kg + laptop. Kto wie jak wygląda kwestia jedzenia tudzież wody w bagażu podręcznym? 

Mam pewien relatywnie mały problem, ponieważ niedawno zbił mi się wyświetlacz w aparacie i chyba nie opłaca mi się kupować nowego przed wyjazdem, a może się jednak opłaca? Zamierzałam kupić coś na miejscu, ale chciałam też uwiecznić podróż i pierwsze kilka dni. W związku z tym OGŁOSZENIE jeśli ktoś ma aparat cyfrowy na zbyciu, niekoniecznie najnowszy najpiękniejszy i najdroższy to chętnie kupię!!!




Niestety dojazd do Warszawy już nie wygląda tak kolorowo. Chciałam jechać z rodzicami, więc mam takie opcje: nocna jazda samochodem lub busem lub przyjazd pociągiem do Warszawy w sobotę i znalezienie tam noclegu. 3 opcja jest najwygodniejsza, ale nie mam za bardzo u kogo przenocować, a też nie chcę wydawać kasy na hotel. Eh gdzie te czasy gdy miało się bazę wypadową w Warszawce:(.

sobota, 2 czerwca 2012

Wiza i Warszawka


Eh przeraża mnie patrzenie na ten licznik po prawej stronie.;p

Wczoraj byłam po wizę w Warszawce.  Notka owa będzie informacyjna, wiadomo oswojone i znajome mniej przeraża. Wstałam o 3.30 żeby zdążyć na pociąg o 5. W Wawie byłam ok 8.00. W ambasadzie byłam umówiona na 10. W sumie mogłam jechać późniejszym pociągiem, bo okazało się, że te godziny nie są takie sztywne. Ambasada, a raczej punkt przyjęć interesantów znajduje się na ulicy Pięknej 12 (na końcu ulicy), tuż przy Alejach Ujazdowskich. Na drugim końcu tej ulicy jest KFC więc przeczekałam tam godzinkę i o 9.50 ustawiłam się w kolejce przed wejściem. Ta kolejka nie jest duża max 20 os, ale jest tam cały czas. Przy wejściu pytają na którą godzinę jesteś i pewnie chodzi im o to by nie być za wcześnie. Czyli nie martwcie się, jak się trochę spóźnicie. Po wejściu  na „portiernię”, gdzie za ladą stoi paru ochroniarzy, proszą nas o wyłączenie komórek, okazanie paszportu  i zostawienie
-komórki
-aparatu
-pen driva
-napojów
-innej elektroniki
Dostaje się numerek, gdzie to wszystko jest przechowywane. Torba, kurtka, pasek i ew. parasol jadą przez taśmę a my przechodzimy przez bramkę. Ja pipczałam, podobnie jak moja torba. Zostałam więc poproszona o rozstawienie szeroko rąk i sprawdzona urządzeniem do wykrywania metalu. Mówię gościowi, że krzyżyk mam na łańcuszku, to pewnie on pipczał. Ogólnie to atmosfera bardzo miła, panowie ochroniarze zabawni. Ze dwa razy się wracałam bo zapomniałam wyjąć pen driva a potem tigera  ( co to pani ma takiego podłużnego w torbie, dezodorant?). Następnie idziemy oszklonym korytarzem, gdzie ludzie zostawiali parasole, i wchodzimy do budynku właściwego. Miła pani pyta czy mamy wizę turystyczną czy nie i sprawdza czy mamy wszystkie dokumenty. Następnie mówi nam, że mamy iść przez te drzwi prosto i schodkami w lewo. Ja oczywiście z tego stresu weszłam do pierwszego lepszego pokoju i zasiadłam. Był to mały pokój chyba do obsługi obcokrajowców, więc posłuchałam jak jakaś amerykańska rodzinka rozkminia dawkowanie kropel do oczu, po czym pani z okienka utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie znajduję się tam gdzie powinnam. Jak już uporałam się ze schodami, znów jakaś miła młoda dziewczyna sprawdziła mi dokumenty i powiedziała bym szła wzdłuż taśm i czekała na zwolnienie się okienka od 1-6 bodajże. Przy takim okienku pobierają nam odciski palców i sprawdzają dokumenty. Dadzą Wam kilka kartek o prawach pracownika, powiedzą, że papieru z sevis już nie trzeba pokazywać konsulowi, i wydrukuje się wam numerek. Ja miałam 156 i przede mną było 49 osób bodajże. Następnie kierujemy się do dużej grupy osób która siedzi sobie na krzesełkach jak na jakimś wykładzie, możemy powiesić kurtkę na wieszaku, wziąć sobie coś do czytania, posłuchać odprężającej muzyki i czekać. Podejrzewam że czekałam około godziny. Poczytałam trochę tych praw, miałam też książkę. Pod koniec zaczęłam się denerwować, więc zastosowałam znaną metodę odprężającą (polecam też na egzamin ustny) mianowicie wyobraziłam sobie, że konsulowie obsługują interesantów…nago. Skutkuje, serce od razu przestało mi bić jak szalone i zaczęłam się głupkowato uśmiechać. Dobrze, że wszyscy zwróceniu są twarzą do okienek to nikt nie zauważył mojej zmiany nastroju. Nad okienkami wyświetli się nasz numer, spokojnie rozkminicie o co chodzi.
Sama rozmowa z konsulem była bardzo miła i szybka. Max. 5 min ze sprawdzaniem odcisków palców. Na początku powiedział „dzień dobry”, a potem, już po angielsku, że rozmawiać będziemy po ang bo chyba charakter wyjazdu tego wymaga. Pytania:
1.       Gdzie będę pracowała?
2.       Czy opiekowałam się dziećmi?
Jak powiedziałam, że w wolontariacie, to tak jakby się zdziwił, ale może to było tylko uprzejme zdziwienie, i kazał mi opowiedzieć w jakim. Dodałam jeszcze, że mam dużą rodzinę z dziećmi. ;p
3.       Jakie są osoby w rodzinie?
4.       Ile dzieci mają lat?
5.       Czy skończyłam liceum?
Mówię, mu że kończę właśnie licencjat, no to się pyta jaki.
6.       Co zamierzam robić po powrocie?
7.       Jaki jest cel mojego wyjazdu?
Jak mu powiedziałam, że pracować z dziećmi i „polish my English” to się uśmiechną.
8.       Czy dostałam białe kartki i czy je czytałam?
Wkopałam się bo powiedziałam, że czytałam, a tylko przejrzałam. I jak zapytał o czym one są to coś zmyśliłam, że o tym by trzymać paszport w bezpiecznym miejscu i coś o zasadach bezpieczeństwa. A potem się zacięłam, bo zapomniałam jak powiedzieć „handel ludźmi”, a tam coś było o tym, no to mi podpowiedział, że po prostu o tym by w razie niebezpieczeństwa zwrócić się o pomoc. Eh ci Amerykanie, przecież to oczywiste. ;p
Miałam przy sobie zaśw. o stałym zameldowaniu i legitkę studencką, ale nie trzeba było tego nawet wyjmować. Pan konsul dał mi numerek z DHL (prawie zapomniał), powiedział, że wiza i paszport (bo nie wiem czy wiecie, ja np. nie wiedziałam, że wiza to jest w paszporcie, a nie jest to jakaś osobna książeczka) będą do ok 5 dni roboczych i życzył mi powodzenia.
Przy wyjściu pan ochroniarz mi przypomniał o moim tigerze (tam jest taki wielki kosz z napojami) a reszta się śmiałą, że muszę być wyjątkowa skoro mnie zapamiętał. Coś tam jeszcze się podśmiewywali, ale mój poziom adrenaliny właśnie dotarł do poziomu bębenków usznych więc byłam totalnie otumaniona, więc się pouśmiechałam podziękowałam i wyszłam. Cała "impreza" trwała niecałe 2h.
Resztę popołudnia spędziłam z koleżanką na obiedzie o o 15 wsiadłam w pociąg powrotny. Obie podróże permanentnie przespałam. Finito.
PS. Kupiłam sobie książkę na wyprzedaży, zobaczymy, może być fajna. Ten gość był na stypendium w latach 88-90 na uniwerku w Ohio bodajże.