czwartek, 31 stycznia 2013

A letter from my kido;p


Dear Beata,
 I think you are the best babysitter in the world, making sure to mention all the other babysitters I’ve had, like ... and ... and so on, who all are the best babysitters in the world (Including you)

I love you so much and I know you have to do your homework, I wanna give you a big hug.
The Hamster on your computer is so cute! I wonder why you have more/less homework than I do. How do you say hamster in Polish?
You know I wonder so much about trees. I wonder so much about them I feel like typing or writing an essay about some type of disease for trees. There is actually a type of disease called SOD for oak trees (Sudden Oak Death). If you see bleeding from an oak tree, it is a sign for SOD. I learned that from a book that I wrote in camp.
I really have a lot but I cant write them right now.
Thank you for letting me type a very long letter.
From, ... 



niedziela, 27 stycznia 2013

Konkurs z nagrodą w postaci in vitro, marsz przeciw aborcji i kontrola broni- czym żyje amerykańska prasa na weekendzie.


O czym pisze amerykańska prasa? Oczywiście, z powodu grudniowej strzelaniny w szkole Sandy Hook, nadal żywy jest temat broni i drugiej poprawki do konstytucji, która zezwala każdemu obywatelowi na jej posiadanie. Biedna zaiste jest stolica państwa, Washington DC, mam wrażenie, że codziennie jest tam jakiś protest. Jak dobrze pójdzie niedługo sama się o tym przekonam, ponieważ w kwietniu wybieramy się tam na weekend. O jakich protestach mówię? W piątek, 25, odbył się tam Marsz dla Życia, przeciwko aborcji, a w sobotę marsz przeciwko broni.

1. The New York Times z soboty poświęca marszowi za życiem całą stronę, jednak jeden artykuł, jak dla mnie jest zupełnie bezsensowny, ponieważ skupia się na oskarżaniu uczestników marszu dla życia o to, że równocześnie nie protestują o zakaz posiadania broni. Pójdźmy dalej, dlaczego nie protestują za eutanazją i in vitro w tym samym czasie? Może dlatego, że kierując się zasadą nie wszystko na raz” można osiągnąć znacznie lepszy odbiór u opinii publicznej, niż mieszając wszystko i wychodząc na ludzi protestujących dla sportu.

2. The Journal News
Na pierwszej stronie artykuł o kobiecie, która wygrała konkurs na darmowe in vitro. Jej bliźniaki urodziły się miesiąc przed terminem.

Co ciekawsze cytaty z owego artykułu:

„But they have also led to questions about the ethics of raffling off the chance to have a child and subjecting couples to baring intimate parts of their life to win a family.” – „Powstaje pytanie o etyczną kwestię żonglowania szansą na posiadanie dziecka oraz zmuszania par do wyjawiania intymnych części ich życia aby dosłownie <wygrać> rodzinę.”
Dlaczego natomiast nie powstaje etyczne pytanie o status embrionów, których ryzyko śmierci jest 90%, no bo przecież przetrwa tylko tyle ile się urodzi oraz o wysokie ryzyko uszkodzeń płodu. Nie, pojawia się tylko pytanie etyczne czy można robić z życia bezpłodnej rodziny BigBrothera i czy bezpiecznie jest umieszczać tak personale informacje na widok opinii publicznej wiedząc, że zostaną tam już na zawsze. Nie przeczę, jest to problem, ale zauważam tutaj także ogromne zaślepienie społeczeństwa i brak spojrzenia na ogromny etyczny dylemat jakim jest in vitro samo w sobie. 
visceral- organiczny,
instynktowny, emocjonalny
Konkluzją owego artykułu jest postulat o zatwierdzenie niepłodności jako choroby a tym samym zawarcie procedury in vitro w ubezpieczeniu zdrowotnym.


Jest też relacja z Marszu za Życiem, który miał miejsce w piątek, 25., w Waszyngtonie DC.
Wypowiedzi kilku uczestników:
„Anina had a similar story: <I had a little sister who was going to be aborted because she was premature…”-kobieta opowiada o swojej siostrze, która była o włos od aborcji z powodu bycia wcześniakiem. (w nawiązaniu to poprzedniego artukułu o wcześniakach z in vitro)
“As disturbed as Americans are by the killings in Newtown, Conn., she said, abortion has killed millions more: <Where is the outrage?>”- “Biorąc pod uwagę to jak bardzo tragedia w Newtown poruszyła Amerykanów, trzeba być też świadomym, że aborcja zdążyła zabić miliony więcej. <Dlaczego zatem nie słyszy się o podobnych protestach
przeciwko aborcji?>”
“Ameye, who is Catholic, sees trouble in a culture where <we don’t hurt animals but we have no problem killing babies.>”-“Ameye, katoliczka, dostrzega problem w kulturze gdzie <nie krzywdzimy zwierząt ale nie mamy problem z zabijaniem dzieci.>”











czwartek, 24 stycznia 2013

Lista rzeczy za którymi będę/nie będę tęsknić po powrocie do Polski


Z okazji tego, że dziś mija mój 7. miesiąc w owej Krainie mlekiem i Miodem płynącej, zrobię małe podsumowanie, za czym będę i za czym nie będę tęsknić po powrocie do Ojczyzny:

Będę tęsknić za:
  1. Tanią, w porównaniu do Polski, beznzyną
  2. Brakiem hejterstwa i zawiści, która ostatnio dała mi o sobie znać na polskiej grupie au pair na fb
  3. Tym, że w sklepach jest wszystko, co tylko możesz sobie wymarzyć (np Michaels)
  4. Tak częstego chodzenia do restauracji
  5. Tym, że MacDonalds jest tani jak barszcz
  6. Tym, że kiedy masz urodziny i idziesz od restauracji, kelnerzy śpiewają sto lat a obcy ludzie przyłączają się i biją brawo
  7. Automatyczną skrzynią biegów
  8. Ginger ale
  9. Frozen yoghurt
  10. Znajomymi, których tu poznałam
  11. Serdecznością obcych ludzi np. w sklepie czy na poczcie
  12. Tym, że wszystko da się załatwić przez telefon
  13. OCEANEM
  14. Otaczającym mnie zewsząd językiem angielskim
  15. Możliwością podróżowania „w ciepłe kraje”
  16. Cdn (jak sobie coś przypomnę)

Nie będę tęsknić za:
  1. Typowym amerykańskim jedzeniem
  2. Dużymi dystansami
  3. Tego że jak nie ma prądu to nie ma go przez tydzień i automatycznie nie ma ciepłej wody i ogrzewania
  4. Obcością non-nativa
  5. Powierzchownością Amerykanów
  6. NAPIWKAMI
  7. Tym, że nie da się nie wydawać pieniędzy jeśli chce się jakoś spędzić czas
  8. Cenami jedzenia
  9. Płatną edukacją
  10. Płatną służbą zdrowia
  11. Tym, że pełnoletność osiąga się w wieku 21 lat
  12. Cdn (jak sobie przypomnę coś jeszcze)

niedziela, 13 stycznia 2013

Trybut rodzinny, czyli co wspólnego mają stare zdjęcia i rzeźby antyczne.



Mój tata, siostra i ja
Brat mój, Tomek, przesłał mi właśnie na ową hamerykańską diasporę kilkadziesiąt monochromatycznych fotografii wyekstraktowanych ze starych przykurzonych i nigdy niewywołanych rolek filmowych, które mój tata zwykł zapełniać z zapałem cechującym dziś wielu użytkowników Instagramu. Oglądając je , automatycznie nasuwa się myśl, że czasy PRLu (zdjęcia sięgają lub poprzedzają rok moich narodzin tj. 1990) były smutne i szare. A przecież rozum podpowiada, że nie jest to prawdą, wszak wszystko było nie mniej kolorowe niż teraz. To tak jak z rzymskimi i greckimi rzeźbami; przez stulecia myślano, że od zawsze bieliły się dostojnym marmurem, jednak ostatnie odkrycia dowodzą, iż w istocie, były pomalowane na jaskrawe, wręcz jarmarczne, kolory. Jakiś czas temu, urządzono nawet wystawę, pokazującą prawdziwe, kolorowe oblicze antyku. Przypomina mi się, jeszcze świeży, projekt fotografa Leo Callilarda, który to antyczne rzeźby przywdziewał we współczesne ubrania za pomocą photoshopu. Tak „zapodana” sztuka mogłaby mieć o wiele większe przebicie wśród młodzieży. (Przemawia przeze mnie specjalizacja nauczycielska z historii sztuki przyp. aut.) Wracając jednak do czarno-białych zdjęć mojego taty; może za szybko oceniam życie w PRLu jako szare. Może gdyby owe fotografie nabrały koloru, objawiłyby się nam niczym antyczne rzeźby frywolnych bóstw w jaskrawych fatałaszkach.







Misiek pod drzwiami mego domu

Mój brat w ciemni fotograficznej urządzonej w naszej piwnicy

źródła zdjęć:
http://funstuffcafe.com/true-colors-of-greek-statues
http://twentytwowords.com/2012/08/09/classic-sculptures-dressed-in-contemporary-clothes-5-pictures/
moja galeria

środa, 2 stycznia 2013

Święta Święta i po Świętach

TRADYCYJNIE BRAK KOMENTARZA AUTOMATYCZNIE POSTAWI WASZ KOMPUTER W STAN SAMOPALENIA. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

 O proszę, cóż a haniebna zwłoka, opuściłam mojego bloga na cały miesiąc. Działo się dużo, lecz wpierw napiszę, czy moje obawy z ostatniego vloga dotrzymały kroku rzeczywistości.
Polskie Jedzenie na Greenpoincie
O dziwo w Wigilię byłam dość zajęta i bynajmniej nie czułam się „homesick”. Rano pojechałyśmy z Sarą (ze Szwecji) do Polskiego sklepu w Stamfordzie. Jest to sklep cudowny, niczym delikatesy i było tam wszystko, zatem zakupiłam makrelę wędzoną, uszka, koncentrat na barszcz, masło i makowiec. Dzień wcześniej byłam w NYC na Brooklynie a dokładnie w polskiej dzielnicy zwanej Greenpointem. Zjadłyśmy tam z Kasią przepyszne polskie gołąbki i rosołek, czyli typowy niedzielny polski obiad. Zamierzamy się tam wybrać na cały dzień bo zaiste jest co zwiedzać. Kupiłam prawdziwy świeży polski chleb! Zaiste człowiek nie docenia polskiego jedzenia dopóki jest go pozbawiony przez pół roku.



Wigilia w Polsce
Moja Wigilia zaczęła się o 3 po południu. Udekorowałam pokój, przygotowałam jedzonko i włączyłam skypa, by spędzić ten szczególny czas z rodziną. Bardzo się cieszę, że, mimo obaw, wszyscy się zjechali i mogłam się z nimi podzielić opłatkiem i pokolędować. Nie wiem jak Wigilia wygląda u Was, ale w naszej rodzinie program jest zawsze podobny: goście zjeżdżają się ze śpiewem na ustach, modlimy się specjalną modlitwą, najmłodszy (umiejący czytać) członek rodziny czyta Ewangelię (jeżeli jakiś członek rodziny przebywa w Ameryce to jemu dostaje się czytanie), łamiemy się opłatkiem i składamy życzenia następnie zażeramy się gołąbkami z grzybami i barszczem czerwonym z uszkami i ewentualnie jakąś rybą (mama nie lubi przygotowywać karpia), grochem, kapustą i ziemniakami oraz popijamy kompotem z suszek. Wszyscy są najedzeni poprzednimi Wigiliami u teściów, więc u nas odpada tradycyjnych 12 dań (choć jakby liczyć każdy składnik z osobna…). Po tym obżarstwie śpiewamy kolędy, przy czym w tym roku 60% dzieci grała nam na organach a następnie przychodzi czas na prezenty. Moje dzieci ( w sensie dzieci mojego rodzeństwa) oszalały ze szczęścia kiedy zobaczyły ile prezentów dostały od „cioci z Ameryki”. Furrorę zrobiła afroamerykańska barbie i „petshopy”. U nas w rodzinie dzieci dostają prezenty na mikołaja i pod choinkę. Od rodziców, od dziadków i od wujka i cioci. Piszę to wszystko dlatego, by nakreślić tło dla, jakże różnych, świąt amerykańskich, które przyszło mi przeżywać.
Wigilia w Hameryce
( ps ciekawe jest że archaiczny język polski akcentuje „h” podczas gdy alternatywna amerykańska wymowa zezwala na całkowite jego pominięcie w takich wyrazach jak np „herbs-zioła”,”herbal-ziołowy”)
Jak wiele razy wpominałam, moja rodzinka nie a w zwyczaju celebrowania Wigili, jednak zawołali mnie a obiad, który nie różnił się specjalnie od zwykłej „imprezy” tego typu. Jedynym co go wyróżniało było grupowe oglądanie…kominka w telewizji. Nie żartuję. Hostka zawołała mnie w pewnym momencie i mówi- chodź pokażę Ci „the most tacky American Christmas tradition” („żenującą amerykańską tradycję świąteczną”). Tradycja Yule log (log-wielki kawał drewna) jest bardzo stara  (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_log) ale już „wirtualny” yule log płonie od roku 1966 (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_Log_(TV_program)) . Hostka wytłumaczyła to tym, że wtedy niewiele rodzin mogło sobie pozwolić na kominek (nota bene w latach 90tych w Polsce kominek również był symbolem sukcesu). Jest to kolejny element amerykańskiej układanki społeczno-kulturowej, która się przede mną odkrywa z dnia na dzień. Jest to temat na kolejną notkę a raczej na rozdział w książce, wspomnę zatem tylko, że godne uwagi jest widoczne tutaj zjawisko świeckiej celebracji (jak to roboczo nazywam). Mamy kominek, mamy ogrom prezentów po choinką, mamy wielkie parady, mamy black Friday, mamy w końcu spadającą kulę. Myślę, że amerykanie są mistrzami w tworzeniu sztucznych (a może i nie) powodów do świętowania, czego historycznych korzeni można szukać w braku tychże.
No ale dosyć tej dygresji, bo oczy wasze przyzwyczajone do skondensowanej treści żołądkowej fejsbuka nie zdzierżą tekstu tak niemiłosiernie długiego.
W wieczór wigilijny wygrałam się do hostów Sary, którzy zaprosili jej koleżanki. Przyniosłam ze sobą delicje, makowca, uszka z barszczem i kompot, z tym że rodzinka pokusiła się tylko na łakocie. Był tzw szwedzki stół, dużo dobrego jedzenia; wielka szyna ze świni, stuffing (nadzienie- grzanki z ziołami), szwedzkie jajka z kawiorem i Glug (szwedzki kompot z jabłek na ciepło-  smakuje jak bezalkoholowe wino) i różne tam inne przysmaki. Ogólnie bardzo miło, że mnie zaprosili, ale to bardzo cisi ludzie także nawet jak próbowałam nawiązać rozmowę to ise nie za bardzo kleiła. Za to babcia jest bardzo fajna i z nią sobie pogadałyśmy. Pokazałam im też zwyczaj dzielenia się opłatkiem, przyjęli to zdecydowanie wdzięcznej niż moja własna host rodzina. Przed północą zmyłam się na pasterkę do polskiego kościoła w Stamford co było najbardziej świątecznym doświadczeniem wieczoru w wymiarze duchowym.
Boże Narodzenie
O 8 obudziło mnie pukanie do drzwi, że trzeba już wstawać bo Santa przyniósł prezenty. Głowa bolała mnie niczym…no bolała mnie głowa po tej pasterce. Próbuj wracać do domu o 1.30 w ciemnie, zimnie i bez lamp drogowych. (Tak moi drodzy, właśnie dlatego amerykanie myślą,  że zabije ich śnieg, bo nie zamontowali sobie latarni.) Jak zobaczyłam ile było prezentów pod choinką to umarłam i odrodziłam się na nowo z całkiem nowym spojrzeniem na otaczający mnie świat. Dzieci dostały przynajmniej z 10 prezentów +tony ciuchów i….ROLKI. Pamiętacie, jak się przejęzyczyłam na blogu? No proszę, samospełniająca się przepowiednia. Rolki to akurat się im przydadzą, ale dostały kilka prezentów, które są po prostu duperelami i ewidentnie zostały im podarowane tylko dla utrzymania tradycji, że pod choinką musi być dużo. Ja kupiłam dziewczynce dezodorant, mgiełkę do ciała lakiery i błyszczyk i jakiś notesik (zestaw młodej damy by ją zachęcić do zachowań zgodnych z jej wiekiem i nie używania axa dla mężczyzn o zapachu czekolady). Dla chłopczyka natomiast kupiłam książkę z jego ulubionej serii i monopol z czekolady, dla host rodziców zrobiłam album ze zdjęciami dzieci ale nie cieszył się szczególnym uznaniem a dla babci ptasie mleczko.
Przy otwieraniu prezentów dało się zauważyć pewien rytuał. Moje dzieci są bardzo grzeczne, więc po każdym prezencie wykrzykiwały jakie to są zadowolone i jak bardzo dziękują. Później słyszałam jak chłopiec mówi do siebie, że myślał, że dostanie MacBooka, ale że nic nie szkodzi, może dostanie na drugi rok.(Próbuje mu uświadomić że MacBook jest niesamowicie drogi no ale cóż…). Musze powiedzieć, że dzieci stanęły na wysokości zadania, pozytywnie mnie zaskakując. Natomiast chłopiec koleżanki wpasował się w doskonale w moją teorię, mianowicie wśród morza prezentów płakał za ipodem.
Po celebracji posiadania zasiedliśmy do śniadania, które składało się z mniej więcej tego zwykłe niedzielne śniadanie (bekon, jajka) z dodatkiem cinnamon buns, czyli ciepłych bułeczek cynamonowych. O dziwo, następnym punktem programu było wyjście do kościoła. Dziewczynka bardzo ciekawie to podsumowała „w większości było nudno ale czasem było ciekawie” (czy coś w tym stylu), za to chłopczyk skwitował całą mszę słowem „nuda”. To, że dzieci nudzą się w kościele nie jest zjawiskiem nowym ani, moim zdaniem, specjalnie godnym piętnowania. Dzieci to dzieci, wielu rzeczy nie rozumieją, ważne by zachowały szacunek, w czym i moje stanęły na wysokości zadania. Jednak nie wydaje mi się, żeby rozumiały cokolwiek z tego co się działo na mszy. Niestety temu już nie mogę przyklasnąć zwłaszcza że niektóre osoby wiedzą jaki jest mój pogląd do „wierzących niepraktykujących”- jest to pogląd podobny do tego, jakim darzę jednorożce.
Po kościele pojechaliśmy prosto do brata hostki, którego cudowna włoska żona znów stanęła na wysokości zadania ze swoją deską serów,  owocami, krakersami i winem. Po takiej przystawce nic dziwnego, że nikt nie miał ochoty na obiad, więc odpakowaliśmy znów mnóstwo prezentów.(Pod choinkami dla mnie znalazła się świetna zimowa biała kurtka, którą potem wymieniłam na fioletową, czapka, szalik i  ramki na zdjęcia/ozdoby choinkowe). Oprócz dobrego jedzenia było nudno i część dnia spędziłam w pokoju najmłodszej córki albo bawiąc się z nią albo czytają, bo tym razem jakoś nikt się nie kwapił, żeby mnie „zabawiać” czy przynajmniej porozmawiać. No, ale lepsze to niż siedzenie w domu, co było moją alternatywą.
O tym jak spędziłam swoje wakacje i sylwestra opowiem w następnej notce i tak pewnie nie doczytaliście tej do końca.
Całuski

















dla Mikołaja i renifera