Eh przeraża mnie patrzenie na ten licznik po prawej stronie.;p
Wczoraj byłam po wizę w Warszawce.
Notka owa będzie informacyjna, wiadomo oswojone i znajome mniej
przeraża. Wstałam o 3.30 żeby zdążyć na pociąg o 5. W Wawie byłam ok 8.00. W
ambasadzie byłam umówiona na 10. W sumie mogłam jechać późniejszym pociągiem,
bo okazało się, że te godziny nie są takie sztywne. Ambasada, a raczej punkt
przyjęć interesantów znajduje się na ulicy Pięknej 12 (na końcu ulicy), tuż
przy Alejach Ujazdowskich. Na drugim końcu tej ulicy jest KFC więc przeczekałam
tam godzinkę i o 9.50 ustawiłam się w kolejce przed wejściem. Ta kolejka nie
jest duża max 20 os, ale jest tam cały czas. Przy wejściu pytają na którą
godzinę jesteś i pewnie chodzi im o to by nie być za wcześnie. Czyli nie
martwcie się, jak się trochę spóźnicie. Po wejściu na „portiernię”, gdzie za ladą stoi paru
ochroniarzy, proszą nas o wyłączenie komórek, okazanie paszportu i zostawienie
-komórki
-aparatu
-pen driva
-napojów
-innej elektroniki
Dostaje się numerek, gdzie to wszystko jest przechowywane. Torba, kurtka,
pasek i ew. parasol jadą przez taśmę a my przechodzimy przez bramkę. Ja
pipczałam, podobnie jak moja torba. Zostałam więc poproszona o rozstawienie
szeroko rąk i sprawdzona urządzeniem do wykrywania metalu. Mówię gościowi, że
krzyżyk mam na łańcuszku, to pewnie on pipczał. Ogólnie to atmosfera bardzo
miła, panowie ochroniarze zabawni. Ze dwa razy się wracałam bo zapomniałam
wyjąć pen driva a potem tigera ( co to
pani ma takiego podłużnego w torbie, dezodorant?). Następnie idziemy oszklonym
korytarzem, gdzie ludzie zostawiali parasole, i wchodzimy do budynku
właściwego. Miła pani pyta czy mamy wizę turystyczną czy nie i sprawdza czy
mamy wszystkie dokumenty. Następnie mówi nam, że mamy iść przez te drzwi prosto
i schodkami w lewo. Ja oczywiście z tego stresu weszłam do pierwszego lepszego
pokoju i zasiadłam. Był to mały pokój chyba do obsługi obcokrajowców, więc
posłuchałam jak jakaś amerykańska rodzinka rozkminia dawkowanie kropel do oczu,
po czym pani z okienka utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie znajduję się tam
gdzie powinnam. Jak już uporałam się ze schodami, znów jakaś miła młoda
dziewczyna sprawdziła mi dokumenty i powiedziała bym szła wzdłuż taśm i czekała
na zwolnienie się okienka od 1-6 bodajże. Przy takim okienku pobierają nam
odciski palców i sprawdzają dokumenty. Dadzą Wam kilka kartek o prawach pracownika,
powiedzą, że papieru z sevis już nie trzeba pokazywać konsulowi, i wydrukuje
się wam numerek. Ja miałam 156 i przede mną było 49 osób bodajże. Następnie
kierujemy się do dużej grupy osób która siedzi sobie na krzesełkach jak na
jakimś wykładzie, możemy powiesić kurtkę na wieszaku, wziąć sobie coś do
czytania, posłuchać odprężającej muzyki i czekać. Podejrzewam że czekałam około
godziny. Poczytałam trochę tych praw, miałam też książkę. Pod koniec zaczęłam
się denerwować, więc zastosowałam znaną metodę odprężającą (polecam też na
egzamin ustny) mianowicie wyobraziłam sobie, że konsulowie obsługują
interesantów…nago. Skutkuje, serce od razu przestało mi bić jak szalone i
zaczęłam się głupkowato uśmiechać. Dobrze, że wszyscy zwróceniu są twarzą do
okienek to nikt nie zauważył mojej zmiany nastroju. Nad okienkami wyświetli się
nasz numer, spokojnie rozkminicie o co chodzi.
Sama rozmowa z konsulem była bardzo miła i szybka. Max. 5 min ze
sprawdzaniem odcisków palców. Na początku powiedział „dzień dobry”, a potem, już
po angielsku, że rozmawiać będziemy po ang bo chyba charakter wyjazdu tego
wymaga. Pytania:
1.
Gdzie
będę pracowała?
2.
Czy
opiekowałam się dziećmi?
Jak powiedziałam, że w wolontariacie, to tak jakby
się zdziwił, ale może to było tylko uprzejme zdziwienie, i kazał mi opowiedzieć
w jakim. Dodałam jeszcze, że mam dużą rodzinę z dziećmi. ;p
3.
Jakie
są osoby w rodzinie?
4.
Ile
dzieci mają lat?
5.
Czy
skończyłam liceum?
Mówię, mu że kończę właśnie licencjat, no to się
pyta jaki.
6.
Co
zamierzam robić po powrocie?
7.
Jaki
jest cel mojego wyjazdu?
Jak mu powiedziałam, że pracować z dziećmi i „polish
my English” to się uśmiechną.
8.
Czy
dostałam białe kartki i czy je czytałam?
Wkopałam się bo powiedziałam, że czytałam, a tylko
przejrzałam. I jak zapytał o czym one są to coś zmyśliłam, że o tym by trzymać
paszport w bezpiecznym miejscu i coś o zasadach bezpieczeństwa. A potem się
zacięłam, bo zapomniałam jak powiedzieć „handel ludźmi”, a tam coś było o tym,
no to mi podpowiedział, że po prostu o tym by w razie niebezpieczeństwa zwrócić
się o pomoc. Eh ci Amerykanie, przecież to oczywiste. ;p
Miałam przy sobie zaśw. o stałym zameldowaniu i
legitkę studencką, ale nie trzeba było tego nawet wyjmować. Pan konsul dał mi
numerek z DHL (prawie zapomniał), powiedział, że wiza i paszport (bo nie wiem
czy wiecie, ja np. nie wiedziałam, że wiza to jest w paszporcie, a nie jest to
jakaś osobna książeczka) będą do ok 5 dni roboczych i życzył mi powodzenia.
Przy wyjściu pan ochroniarz mi przypomniał o moim
tigerze (tam jest taki wielki kosz z napojami) a reszta się śmiałą, że muszę
być wyjątkowa skoro mnie zapamiętał. Coś tam jeszcze się podśmiewywali, ale mój
poziom adrenaliny właśnie dotarł do poziomu bębenków usznych więc byłam totalnie
otumaniona, więc się pouśmiechałam podziękowałam i wyszłam. Cała "impreza" trwała niecałe 2h.
Resztę popołudnia spędziłam z koleżanką na
obiedzie o o 15 wsiadłam w pociąg powrotny. Obie podróże permanentnie
przespałam. Finito.
PS. Kupiłam sobie książkę na wyprzedaży, zobaczymy,
może być fajna. Ten gość był na stypendium w latach 88-90 na uniwerku w Ohio bodajże.