środa, 2 stycznia 2013

Święta Święta i po Świętach

TRADYCYJNIE BRAK KOMENTARZA AUTOMATYCZNIE POSTAWI WASZ KOMPUTER W STAN SAMOPALENIA. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

 O proszę, cóż a haniebna zwłoka, opuściłam mojego bloga na cały miesiąc. Działo się dużo, lecz wpierw napiszę, czy moje obawy z ostatniego vloga dotrzymały kroku rzeczywistości.
Polskie Jedzenie na Greenpoincie
O dziwo w Wigilię byłam dość zajęta i bynajmniej nie czułam się „homesick”. Rano pojechałyśmy z Sarą (ze Szwecji) do Polskiego sklepu w Stamfordzie. Jest to sklep cudowny, niczym delikatesy i było tam wszystko, zatem zakupiłam makrelę wędzoną, uszka, koncentrat na barszcz, masło i makowiec. Dzień wcześniej byłam w NYC na Brooklynie a dokładnie w polskiej dzielnicy zwanej Greenpointem. Zjadłyśmy tam z Kasią przepyszne polskie gołąbki i rosołek, czyli typowy niedzielny polski obiad. Zamierzamy się tam wybrać na cały dzień bo zaiste jest co zwiedzać. Kupiłam prawdziwy świeży polski chleb! Zaiste człowiek nie docenia polskiego jedzenia dopóki jest go pozbawiony przez pół roku.



Wigilia w Polsce
Moja Wigilia zaczęła się o 3 po południu. Udekorowałam pokój, przygotowałam jedzonko i włączyłam skypa, by spędzić ten szczególny czas z rodziną. Bardzo się cieszę, że, mimo obaw, wszyscy się zjechali i mogłam się z nimi podzielić opłatkiem i pokolędować. Nie wiem jak Wigilia wygląda u Was, ale w naszej rodzinie program jest zawsze podobny: goście zjeżdżają się ze śpiewem na ustach, modlimy się specjalną modlitwą, najmłodszy (umiejący czytać) członek rodziny czyta Ewangelię (jeżeli jakiś członek rodziny przebywa w Ameryce to jemu dostaje się czytanie), łamiemy się opłatkiem i składamy życzenia następnie zażeramy się gołąbkami z grzybami i barszczem czerwonym z uszkami i ewentualnie jakąś rybą (mama nie lubi przygotowywać karpia), grochem, kapustą i ziemniakami oraz popijamy kompotem z suszek. Wszyscy są najedzeni poprzednimi Wigiliami u teściów, więc u nas odpada tradycyjnych 12 dań (choć jakby liczyć każdy składnik z osobna…). Po tym obżarstwie śpiewamy kolędy, przy czym w tym roku 60% dzieci grała nam na organach a następnie przychodzi czas na prezenty. Moje dzieci ( w sensie dzieci mojego rodzeństwa) oszalały ze szczęścia kiedy zobaczyły ile prezentów dostały od „cioci z Ameryki”. Furrorę zrobiła afroamerykańska barbie i „petshopy”. U nas w rodzinie dzieci dostają prezenty na mikołaja i pod choinkę. Od rodziców, od dziadków i od wujka i cioci. Piszę to wszystko dlatego, by nakreślić tło dla, jakże różnych, świąt amerykańskich, które przyszło mi przeżywać.
Wigilia w Hameryce
( ps ciekawe jest że archaiczny język polski akcentuje „h” podczas gdy alternatywna amerykańska wymowa zezwala na całkowite jego pominięcie w takich wyrazach jak np „herbs-zioła”,”herbal-ziołowy”)
Jak wiele razy wpominałam, moja rodzinka nie a w zwyczaju celebrowania Wigili, jednak zawołali mnie a obiad, który nie różnił się specjalnie od zwykłej „imprezy” tego typu. Jedynym co go wyróżniało było grupowe oglądanie…kominka w telewizji. Nie żartuję. Hostka zawołała mnie w pewnym momencie i mówi- chodź pokażę Ci „the most tacky American Christmas tradition” („żenującą amerykańską tradycję świąteczną”). Tradycja Yule log (log-wielki kawał drewna) jest bardzo stara  (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_log) ale już „wirtualny” yule log płonie od roku 1966 (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_Log_(TV_program)) . Hostka wytłumaczyła to tym, że wtedy niewiele rodzin mogło sobie pozwolić na kominek (nota bene w latach 90tych w Polsce kominek również był symbolem sukcesu). Jest to kolejny element amerykańskiej układanki społeczno-kulturowej, która się przede mną odkrywa z dnia na dzień. Jest to temat na kolejną notkę a raczej na rozdział w książce, wspomnę zatem tylko, że godne uwagi jest widoczne tutaj zjawisko świeckiej celebracji (jak to roboczo nazywam). Mamy kominek, mamy ogrom prezentów po choinką, mamy wielkie parady, mamy black Friday, mamy w końcu spadającą kulę. Myślę, że amerykanie są mistrzami w tworzeniu sztucznych (a może i nie) powodów do świętowania, czego historycznych korzeni można szukać w braku tychże.
No ale dosyć tej dygresji, bo oczy wasze przyzwyczajone do skondensowanej treści żołądkowej fejsbuka nie zdzierżą tekstu tak niemiłosiernie długiego.
W wieczór wigilijny wygrałam się do hostów Sary, którzy zaprosili jej koleżanki. Przyniosłam ze sobą delicje, makowca, uszka z barszczem i kompot, z tym że rodzinka pokusiła się tylko na łakocie. Był tzw szwedzki stół, dużo dobrego jedzenia; wielka szyna ze świni, stuffing (nadzienie- grzanki z ziołami), szwedzkie jajka z kawiorem i Glug (szwedzki kompot z jabłek na ciepło-  smakuje jak bezalkoholowe wino) i różne tam inne przysmaki. Ogólnie bardzo miło, że mnie zaprosili, ale to bardzo cisi ludzie także nawet jak próbowałam nawiązać rozmowę to ise nie za bardzo kleiła. Za to babcia jest bardzo fajna i z nią sobie pogadałyśmy. Pokazałam im też zwyczaj dzielenia się opłatkiem, przyjęli to zdecydowanie wdzięcznej niż moja własna host rodzina. Przed północą zmyłam się na pasterkę do polskiego kościoła w Stamford co było najbardziej świątecznym doświadczeniem wieczoru w wymiarze duchowym.
Boże Narodzenie
O 8 obudziło mnie pukanie do drzwi, że trzeba już wstawać bo Santa przyniósł prezenty. Głowa bolała mnie niczym…no bolała mnie głowa po tej pasterce. Próbuj wracać do domu o 1.30 w ciemnie, zimnie i bez lamp drogowych. (Tak moi drodzy, właśnie dlatego amerykanie myślą,  że zabije ich śnieg, bo nie zamontowali sobie latarni.) Jak zobaczyłam ile było prezentów pod choinką to umarłam i odrodziłam się na nowo z całkiem nowym spojrzeniem na otaczający mnie świat. Dzieci dostały przynajmniej z 10 prezentów +tony ciuchów i….ROLKI. Pamiętacie, jak się przejęzyczyłam na blogu? No proszę, samospełniająca się przepowiednia. Rolki to akurat się im przydadzą, ale dostały kilka prezentów, które są po prostu duperelami i ewidentnie zostały im podarowane tylko dla utrzymania tradycji, że pod choinką musi być dużo. Ja kupiłam dziewczynce dezodorant, mgiełkę do ciała lakiery i błyszczyk i jakiś notesik (zestaw młodej damy by ją zachęcić do zachowań zgodnych z jej wiekiem i nie używania axa dla mężczyzn o zapachu czekolady). Dla chłopczyka natomiast kupiłam książkę z jego ulubionej serii i monopol z czekolady, dla host rodziców zrobiłam album ze zdjęciami dzieci ale nie cieszył się szczególnym uznaniem a dla babci ptasie mleczko.
Przy otwieraniu prezentów dało się zauważyć pewien rytuał. Moje dzieci są bardzo grzeczne, więc po każdym prezencie wykrzykiwały jakie to są zadowolone i jak bardzo dziękują. Później słyszałam jak chłopiec mówi do siebie, że myślał, że dostanie MacBooka, ale że nic nie szkodzi, może dostanie na drugi rok.(Próbuje mu uświadomić że MacBook jest niesamowicie drogi no ale cóż…). Musze powiedzieć, że dzieci stanęły na wysokości zadania, pozytywnie mnie zaskakując. Natomiast chłopiec koleżanki wpasował się w doskonale w moją teorię, mianowicie wśród morza prezentów płakał za ipodem.
Po celebracji posiadania zasiedliśmy do śniadania, które składało się z mniej więcej tego zwykłe niedzielne śniadanie (bekon, jajka) z dodatkiem cinnamon buns, czyli ciepłych bułeczek cynamonowych. O dziwo, następnym punktem programu było wyjście do kościoła. Dziewczynka bardzo ciekawie to podsumowała „w większości było nudno ale czasem było ciekawie” (czy coś w tym stylu), za to chłopczyk skwitował całą mszę słowem „nuda”. To, że dzieci nudzą się w kościele nie jest zjawiskiem nowym ani, moim zdaniem, specjalnie godnym piętnowania. Dzieci to dzieci, wielu rzeczy nie rozumieją, ważne by zachowały szacunek, w czym i moje stanęły na wysokości zadania. Jednak nie wydaje mi się, żeby rozumiały cokolwiek z tego co się działo na mszy. Niestety temu już nie mogę przyklasnąć zwłaszcza że niektóre osoby wiedzą jaki jest mój pogląd do „wierzących niepraktykujących”- jest to pogląd podobny do tego, jakim darzę jednorożce.
Po kościele pojechaliśmy prosto do brata hostki, którego cudowna włoska żona znów stanęła na wysokości zadania ze swoją deską serów,  owocami, krakersami i winem. Po takiej przystawce nic dziwnego, że nikt nie miał ochoty na obiad, więc odpakowaliśmy znów mnóstwo prezentów.(Pod choinkami dla mnie znalazła się świetna zimowa biała kurtka, którą potem wymieniłam na fioletową, czapka, szalik i  ramki na zdjęcia/ozdoby choinkowe). Oprócz dobrego jedzenia było nudno i część dnia spędziłam w pokoju najmłodszej córki albo bawiąc się z nią albo czytają, bo tym razem jakoś nikt się nie kwapił, żeby mnie „zabawiać” czy przynajmniej porozmawiać. No, ale lepsze to niż siedzenie w domu, co było moją alternatywą.
O tym jak spędziłam swoje wakacje i sylwestra opowiem w następnej notce i tak pewnie nie doczytaliście tej do końca.
Całuski

















dla Mikołaja i renifera




4 komentarze:

  1. ja przeczytałam do końca!
    świetna notka:)
    No cóż dobrze, ze sie nie nudziłaś w świeta, bo to najważniejsze:)
    jestem ciekawa co porabiałaś wlaśnie w sylwestra:)
    :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też doczytałam do końca!:P

    u Ciebie w domu w Wigilię jada się gołąbki? I to z grzybami?:P nigdy o takich nie słyszałam nawet:P nie jecie pierogów z kapustą i grzybami?:p

    Jakbyś mogła troszeczkę powiększyć czcionkę byłoby genialnie;) Trochę mi się oczy męczą przy takiej małej, i jakoś tak niewygodnie nie sie czyta;/ a jest co czytać!:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też doczytałam, ja też!! :) Pięknie piszesz jak zwykle, urzekła mnie zwłaszcza "skondensowana treść żołądkowa fejsbuka" ;) Cieszę się, że tak miło minęły Ci Święta i że masz ciepłą kurteczkę:)) Trzymaj się cieplutko (i pomyśl o sprawdzonym przez siebie sposobie na nieoświetlone ulice - podręcznej latarce;), Kasia S.
    PS. Sprawdź sobie stowarzyszenie SCROOGE (Society to Curtail Ridiculous Outrageous & Ostentatious Gift Exchange), taka mała ciekawostka w kontekście Świąt:) Buziaczki:*

    OdpowiedzUsuń
  4. AAAAA! Ale cudownie :D było ciężko, ale wytrwałam.. pochlonełam sie lekturą i czekam na wiecej hahaha :D

    OdpowiedzUsuń