TRADYCYJNIE BRAK
KOMENTARZA AUTOMATYCZNIE POSTAWI WASZ KOMPUTER W STAN SAMOPALENIA. SZCZĘŚLIWEGO
NOWEGO ROKU
O proszę, cóż a haniebna zwłoka, opuściłam
mojego bloga na cały miesiąc. Działo się dużo, lecz wpierw napiszę, czy moje
obawy z ostatniego vloga dotrzymały kroku rzeczywistości.
Polskie Jedzenie
na Greenpoincie
O dziwo w Wigilię
byłam dość zajęta i bynajmniej nie czułam się „homesick”. Rano pojechałyśmy z
Sarą (ze Szwecji) do Polskiego sklepu w Stamfordzie. Jest to sklep cudowny,
niczym delikatesy i było tam wszystko, zatem zakupiłam makrelę wędzoną, uszka,
koncentrat na barszcz, masło i makowiec. Dzień wcześniej byłam w NYC na
Brooklynie a dokładnie w polskiej dzielnicy zwanej Greenpointem. Zjadłyśmy tam
z Kasią przepyszne polskie gołąbki i rosołek, czyli typowy niedzielny polski
obiad. Zamierzamy się tam wybrać na cały dzień bo zaiste jest co zwiedzać.
Kupiłam prawdziwy świeży polski chleb! Zaiste człowiek nie docenia polskiego
jedzenia dopóki jest go pozbawiony przez pół roku.
Wigilia w Polsce
Moja Wigilia
zaczęła się o 3 po południu. Udekorowałam pokój, przygotowałam jedzonko i
włączyłam skypa, by spędzić ten szczególny czas z rodziną. Bardzo się cieszę,
że, mimo obaw, wszyscy się zjechali i mogłam się z nimi podzielić opłatkiem i
pokolędować. Nie wiem jak Wigilia wygląda u Was, ale w naszej rodzinie program
jest zawsze podobny: goście zjeżdżają się ze śpiewem na ustach, modlimy się
specjalną modlitwą, najmłodszy (umiejący czytać) członek rodziny czyta
Ewangelię (jeżeli jakiś członek rodziny przebywa w Ameryce to jemu dostaje się
czytanie), łamiemy się opłatkiem i składamy życzenia następnie zażeramy się
gołąbkami z grzybami i barszczem czerwonym z uszkami i ewentualnie jakąś rybą
(mama nie lubi przygotowywać karpia), grochem, kapustą i ziemniakami oraz
popijamy kompotem z suszek. Wszyscy są najedzeni poprzednimi Wigiliami u
teściów, więc u nas odpada tradycyjnych 12 dań (choć jakby liczyć każdy
składnik z osobna…). Po tym obżarstwie śpiewamy kolędy, przy czym w tym roku
60% dzieci grała nam na organach a następnie przychodzi czas na prezenty. Moje
dzieci ( w sensie dzieci mojego rodzeństwa) oszalały ze szczęścia kiedy
zobaczyły ile prezentów dostały od „cioci z Ameryki”. Furrorę zrobiła
afroamerykańska barbie i „petshopy”. U nas w rodzinie dzieci dostają prezenty
na mikołaja i pod choinkę. Od rodziców, od dziadków i od wujka i cioci. Piszę
to wszystko dlatego, by nakreślić tło dla, jakże różnych, świąt amerykańskich,
które przyszło mi przeżywać.
Wigilia w
Hameryce
( ps ciekawe jest
że archaiczny język polski akcentuje „h” podczas gdy alternatywna amerykańska
wymowa zezwala na całkowite jego pominięcie w takich wyrazach jak np
„herbs-zioła”,”herbal-ziołowy”)
Jak wiele razy
wpominałam, moja rodzinka nie a w zwyczaju celebrowania Wigili, jednak zawołali
mnie a obiad, który nie różnił się specjalnie od zwykłej „imprezy” tego typu.
Jedynym co go wyróżniało było grupowe oglądanie…kominka w telewizji. Nie
żartuję. Hostka zawołała mnie w pewnym momencie i mówi- chodź pokażę Ci „the
most tacky American Christmas tradition” („żenującą amerykańską tradycję
świąteczną”). Tradycja Yule log (log-wielki kawał drewna) jest bardzo
stara (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_log)
ale już „wirtualny” yule log płonie od roku 1966 (http://en.wikipedia.org/wiki/Yule_Log_(TV_program))
. Hostka wytłumaczyła to tym, że wtedy niewiele rodzin mogło sobie pozwolić na
kominek (nota bene w latach 90tych w Polsce kominek również był symbolem
sukcesu). Jest to kolejny element amerykańskiej układanki społeczno-kulturowej,
która się przede mną odkrywa z dnia na dzień. Jest to temat na kolejną notkę a
raczej na rozdział w książce, wspomnę zatem tylko, że godne uwagi jest widoczne
tutaj zjawisko świeckiej celebracji (jak to roboczo nazywam). Mamy kominek,
mamy ogrom prezentów po choinką, mamy wielkie parady, mamy black Friday, mamy w
końcu spadającą kulę. Myślę, że amerykanie są mistrzami w tworzeniu sztucznych
(a może i nie) powodów do świętowania, czego historycznych korzeni można szukać
w braku tychże.
No ale dosyć tej
dygresji, bo oczy wasze przyzwyczajone do skondensowanej treści żołądkowej
fejsbuka nie zdzierżą tekstu tak niemiłosiernie długiego.
W wieczór
wigilijny wygrałam się do hostów Sary, którzy zaprosili jej koleżanki.
Przyniosłam ze sobą delicje, makowca, uszka z barszczem i kompot, z tym że
rodzinka pokusiła się tylko na łakocie. Był tzw szwedzki stół, dużo dobrego
jedzenia; wielka szyna ze świni, stuffing (nadzienie- grzanki z ziołami),
szwedzkie jajka z kawiorem i Glug (szwedzki kompot z jabłek na ciepło- smakuje jak bezalkoholowe wino) i różne tam
inne przysmaki. Ogólnie bardzo miło, że mnie zaprosili, ale to bardzo cisi
ludzie także nawet jak próbowałam nawiązać rozmowę to ise nie za bardzo kleiła.
Za to babcia jest bardzo fajna i z nią sobie pogadałyśmy. Pokazałam im też
zwyczaj dzielenia się opłatkiem, przyjęli to zdecydowanie wdzięcznej niż moja
własna host rodzina. Przed północą zmyłam się na pasterkę do polskiego kościoła
w Stamford co było najbardziej świątecznym doświadczeniem wieczoru w wymiarze
duchowym.
Boże Narodzenie
O 8 obudziło mnie
pukanie do drzwi, że trzeba już wstawać bo Santa przyniósł prezenty. Głowa
bolała mnie niczym…no bolała mnie głowa po tej pasterce. Próbuj wracać do domu
o 1.30 w ciemnie, zimnie i bez lamp drogowych. (Tak moi drodzy, właśnie dlatego
amerykanie myślą, że zabije ich śnieg,
bo nie zamontowali sobie latarni.) Jak zobaczyłam ile było prezentów pod
choinką to umarłam i odrodziłam się na nowo z całkiem nowym spojrzeniem na
otaczający mnie świat. Dzieci dostały przynajmniej z 10 prezentów +tony ciuchów
i….ROLKI. Pamiętacie, jak się przejęzyczyłam na blogu? No proszę,
samospełniająca się przepowiednia. Rolki to akurat się im przydadzą, ale
dostały kilka prezentów, które są po prostu duperelami i ewidentnie zostały im
podarowane tylko dla utrzymania tradycji, że pod choinką musi być dużo. Ja
kupiłam dziewczynce dezodorant, mgiełkę do ciała lakiery i błyszczyk i jakiś notesik
(zestaw młodej damy by ją zachęcić do zachowań zgodnych z jej wiekiem i nie
używania axa dla mężczyzn o zapachu czekolady). Dla chłopczyka natomiast
kupiłam książkę z jego ulubionej serii i monopol z czekolady, dla host rodziców
zrobiłam album ze zdjęciami dzieci ale nie cieszył się szczególnym uznaniem a
dla babci ptasie mleczko.
Przy otwieraniu
prezentów dało się zauważyć pewien rytuał. Moje dzieci są bardzo grzeczne, więc
po każdym prezencie wykrzykiwały jakie to są zadowolone i jak bardzo dziękują.
Później słyszałam jak chłopiec mówi do siebie, że myślał, że dostanie MacBooka,
ale że nic nie szkodzi, może dostanie na drugi rok.(Próbuje mu uświadomić że
MacBook jest niesamowicie drogi no ale cóż…). Musze powiedzieć, że dzieci
stanęły na wysokości zadania, pozytywnie mnie zaskakując. Natomiast chłopiec
koleżanki wpasował się w doskonale w moją teorię, mianowicie wśród morza
prezentów płakał za ipodem.
Po celebracji
posiadania zasiedliśmy do śniadania, które składało się z mniej więcej tego
zwykłe niedzielne śniadanie (bekon, jajka) z dodatkiem cinnamon buns, czyli
ciepłych bułeczek cynamonowych. O dziwo, następnym punktem programu było
wyjście do kościoła. Dziewczynka bardzo ciekawie to podsumowała „w większości
było nudno ale czasem było ciekawie” (czy coś w tym stylu), za to chłopczyk
skwitował całą mszę słowem „nuda”. To, że dzieci nudzą się w kościele nie jest
zjawiskiem nowym ani, moim zdaniem, specjalnie godnym piętnowania. Dzieci to
dzieci, wielu rzeczy nie rozumieją, ważne by zachowały szacunek, w czym i moje
stanęły na wysokości zadania. Jednak nie wydaje mi się, żeby rozumiały
cokolwiek z tego co się działo na mszy. Niestety temu już nie mogę przyklasnąć
zwłaszcza że niektóre osoby wiedzą jaki jest mój pogląd do „wierzących
niepraktykujących”- jest to pogląd podobny do tego, jakim darzę jednorożce.
Po kościele
pojechaliśmy prosto do brata hostki, którego cudowna włoska żona znów stanęła
na wysokości zadania ze swoją deską serów,
owocami, krakersami i winem. Po takiej przystawce nic dziwnego, że nikt
nie miał ochoty na obiad, więc odpakowaliśmy znów mnóstwo prezentów.(Pod
choinkami dla mnie znalazła się świetna zimowa biała kurtka, którą potem
wymieniłam na fioletową, czapka, szalik i
ramki na zdjęcia/ozdoby choinkowe). Oprócz dobrego jedzenia było nudno i
część dnia spędziłam w pokoju najmłodszej córki albo bawiąc się z nią albo
czytają, bo tym razem jakoś nikt się nie kwapił, żeby mnie „zabawiać” czy
przynajmniej porozmawiać. No, ale lepsze to niż siedzenie w domu, co było moją
alternatywą.
O tym jak
spędziłam swoje wakacje i sylwestra opowiem w następnej notce i tak pewnie nie
doczytaliście tej do końca.
Całuski
|
dla Mikołaja i renifera |