Widzicie obraz na ścianie? Takie plakaty porozwieszane są po całym domu. Moja rodzinka uwielbia Disneya. |
Popijając kawę z
mikrofalówki zabieram się do pisania kolejnej notki. Tym razem będzie
bardziej prywatnie, odsłonię kilka sekretów którymi do tej pory nie chciałam
się dzielić… żartuję, po prostu przedstawię Wam mój plan dnia i może dodam
parę przemyśleń. Także zostańcie ze mną do końca mimo że notka jest długa i zostawcie po sobie ślad.
Pierwsze 6
tygodni chodziłam z nimi na camp, teraz przez 3 tyg campu już nie ma więc sama
coś organizuję, jest łatwiej niż się spodziewałam:
7.15 budzę się,
czasem zdążę powiedzieć rodzicom na skypie, że żyję, chciaż o tej godzinie nie
jest to do końca prawdą
7.30 wkraczam do
kuchni by nastawić kawę i przygotować śniadanie które zjem dopiero na campie
7.45 zaczynam
pracę:
Teraz zaczynam
pracę o 7.30, więc rzadko jestem na tyle przytomna by pogadać z rodzicami, a śniadanie
jem w międzyczasie z dziećmi.
-wyjmuję naczynia
ze zmywarki (choć często robi to za mnie babcia)
-kroję owoc,
który dzieci muszą codziennie jeść
-czekam na
dzieci, kiedy zejdą pytam co chcą na śniadanie po czym im to śniadanie robię.
Na ogół są to płatki z mlekiem lub gofry z syropem klonowym. Moje dzieci nie są
wybredne i musze to powiedzieć, oprócz okazjonalnych wpadek bardzo grzeczne i
uprzejme, na czym buduję ucząc ich dobrych manier.
- pilnuję je
kiedy biorą prysznic (siedzę przed łazienką, czasem przeczytam ze dwie strony)
-ścielę łóżka
- i tutaj w
zależności co dziś mamy robić: kiedy chodziliśmy na camp wyjeżdżaliśmy 8.10 a
wracaliśmy 15.40 (w jedną stronę ok 35 min), mieliśmy 2 playdates, byliśmy w
Muzeum dla dzieci i akwarium.
-lunch zwykle
pakuję im do lunchboxów i jemy go poza domem, raz o tym zapomniałam to niestety
musieliśmy głodni wracać wcześniej, no ale człowiek uczy się na błędach a moje
kochane dzieci dzielnie zniosły tę próbę (bo miały batoniki, ja niestety
musiałam głodować)
Jeśłi chodzi o
lunch to zwykle jest to:
PB&J
sandwich (Peanut butter and jelly = masło orzechowe i dżem) dla chłopca
Zupa lub danie z
puszki dla dziewczynki (spaghetti, ravioli, meatballs)
Albo jakaś
kanapka z szynką (boloni jest ich ulubionym, choć słyszałam, że niezbyt zdrowym, rodzajem)
Owoc lub warzywo
(banan, Edamame (chiński groszek), winogrona czy fasolka szparagowa z puszki)
Snack(przekąska): ser żółty
w kształcie patyka czyli cheese stick ,albo jakiś zdrowy batonik
Dziewczynka
wymiata wszystko, o mało nie wyliże talerza (nad manierami przy stole bardzo
mocno pracujemy, już jest o niebo lepiej), a chłopczyk czasem wybrzydza,
zwłaszcza jeśli chodzi o warzywa, ale tak łatwo mu nie odpuszczam. Nie zmuszam
go żeby zjadł wszystko, ale przynajmniej połowę.
Na campie
jadłam to co oni. W pt na lunch zawsze była pizza, co trochę kolidowało z
rodzinną tradycją jedzenia pizzy na obiad w ten sam dzień. Także na campie
musiałam jeść ten obrzydliwy chleb, który smakuje jak plastelina, ale teraz
trzymam się od niego z daleka. Zamiast tego jem gofra, bajgla, kawałek sera czy
szynki.
Kiedy ja sprzątam
albo przygotowuje jedzenie dzieci bawią się same. Zwykle są bardzo kreatywne; chłopczyk wymyśla jakieś projekty na papierze, dziewczynka czyta, często bawią
się razem. Długo mnie próbowały i biegały po domu, ale skutecznie to wypleniłam.
Co jak co, ale mój egoizm nie pozwala mi na to, żeby mi dzieci po głowie
chodziły.
Razem ze mną
zwykle grają w gry planszowe (np. memory czy uno), ostatnio kręciliśmy film,
wymyślaliśmy piosenkę i robiliśmy kartki z flagą Chorwacji na urodziny babci.
Dziewczynka nigdy nie chce iść na pole(tak pole nie dwór, jestem dumna ze swoich regionalizmów:)), choć nie przeszkadza jej to jak
jesteśmy na placu zabaw. Został mi jeszcze jeden tydzień całodziennej opieki, więc pewnie pójdziemy do akwarium, farmy ze zwierzętami i nauczę je jeździć na
rowerze.
Po południu
zaczynam sprzątanie żeby zdążyć przed przyjazdem host taty, kiedy to moja praca
się kończy(około 18.00). Okurzam kuchnię i jadalnię (raz w tygodniu zmywam podłogę), zmywam
blaty (counters) i uruchamiam zmywarkę (nie muszę wcześniej myć naczyń). Na
obiad zwykle gotuję im makaron albo ziemniaki, które tłukę na polską modłę,
gotuję brokuła albo kalafiora na parze (zawsze byłam nieufna wobec tego sposobu
a teraz go kocham) i odgrzewam mięso w mikrofali (host dad grilluje kurczaka
lub stek albo ja rozmrażam chicken nuggets). Co ciekawe dzieci nie lubią
przypraw także brokuła np. nie solą. Wyjątkiem jest chłopczyk, który obwala
całe mięso ketchupem, co próbuję kontrolować.
Jestem dumna z
tego, że moje dzieciaczki już sprawnie reagują na hasło „Could you please help
me setting the table?”, pamiętają że nie żujemy z otwartą buzią i nie używamy
palców, zabierają po sobie talerze do zlewu i dziękują mi za pyszny obiad.
Oczywiście czasem trzeba im o tym przypominać, ale jest to też dla mnie
satysfakcja, że zdołałam ich czegoś nauczyć w tak krótkim czasie. Z nożem mają
jeszcze problemy no i uśmiałam się kiedy dziewczynka nie mogła zrozumieć,
dlaczego porównuję ustawienie sztućców do pozycji na zegarze, ale ogólnie to
kocham moje dzieciaczki, bo są bardzo wdzięcznymi pochłaniaczami wiedzy.
O dziwo nie czuję
się niezręcznie sprzątając ich dom, nie
czuję się gorsza mając status au pair. Żadna praca nie hańbi. Czasem jest (a
raczej będzie w roku szkolnym) nudno, ale wyobrażam sobie nudniejsze prace np. parkingowy,
lub straż miejska. Lubię pracować z dziećmi, lubię ich nieprzewidywalności, to
że są jak glina, którą można jeszcze uformować w dobry sposób. No i lubię to,
że moje dzieciaczki nie są jeszcze zmanierowane, tudzież znudzone zbyt wieloma
możliwościami, chociaż zabawek to mają miliony, niektóre nawet nieotwarte.
Rodzinka trafiła
mi się bardzo fajna. Wszystko mają przemyślane i są bardzo spokojni, zwłaszcza
host dad, co jest balsamem na moje serce. Nienapięta atmosfera i brak strachu
przed host rodzicami to najlepsze co może się trafić. Nie ważne, że mam mały
pokój i muszę przechodzić przez toy room do łazienki, a nasz dom nie jest
wielką rezydencją z niewyobrażalną ilości jedzenia. O ile trudniej byłoby mi
mieszkać w luksusach ale z rodziną z którą nie mogę się dogadać.
Jeśli chodzi o
zasady, których muszę przestrzegać, to, oprócz bardzo restrykcyjnych zasad medycznych
o których nie chcę to pisać, ale które muszę stosować na wszelki wypadek (
którego prawdopodobieństwo nie jest takie małe jak mi się z początku wydawało),
reszta jest uzasadniona i niezbyt kłopotliwa:
-curfew = godzina
policyjna, to 11 wieczorem w tygodniu i w ndz a w pt i sob 2 w nocy, mogę też
nocować u znajomych i gościć u siebie koleżanki byle by o tym powiedzieć host
rodzicom,
-u nas nie
odbiera się telefonu, chyba że dzwonią host rodzice, tylko czeka na nagranie
wiadomości,
- prawie wszystko
musi być umyte w zmywarce żeby zabić bakterie,
-mogę przynosić
jedzonko do pokoju (pytałam ;p)
-sprzątam tylko
kuchnię, jadalnię, toy room i pokoje dzieci, bo łazienkę mają wspólną z
rodzicami,
-nie muszę
wyprowadzać ani karmić psów, ale muszę odkurzać codziennie przez te nieboskie
stworzenia (ale ogólnie to nie są kłopotliwe, takie dwa małe stare psy)
-mam zeszyt w którym zapisuję co robiliśmy, co jedliśmy na obiad, ile kasy wydalam (co by mi zwrócili), czy dzieci się skaleczyły itp i jak mam jakieś informacje albo pytania to tak też sobie zapisuję, bardzo się przydaje, polecam, nawet jeśli Wam tego rodzinka nie narzuciła możecie to zaproponować. Po pierwsze jest to przydatne dla mnie bo mogę sobie przypomnieć kiedy co robiłam i już nie muszę, nie muszę się martwić że zapomnę o czymś powiedzieć rodzince bo to zapisałam, czasem łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć itp.
-mam samochód do swojej dyspozycji (wielkiego starego nissana;p), tankuję gas dla siebie (20 mil=1 galon=ok 4$)
W naszej rodzince jest jeszcze babcia (74lata), która mieszka tu od 4 mies. Poprzednia au pair nie miała z nią dobrego kontaktu, ale mnie babcia od razu polubiła, nie wiem dlaczego, może dlatego że ona jest z Chorwacji a ja z Polski a poprzednia au pair była z Niemiec. W każdym razie babcia czasami jest problematyczna, ale mi jakoś specjalnie nie przeszkadza. Zaczęłam ja brać do kościoła, bo normalnie chodziła, ale odkąd zaczęła tu mieszkać, nikt jej do kościoła nie zabiera. Spowiedź w Hameryce jest w soboty, więc też się kiedyś wybierzemy, chociaż ja pewnie do polskiego kościoła. Już coraz mniej używam książeczki, pewnie niedługo nauczę się wszystkiego na pamięć po ang.
-mam zeszyt w którym zapisuję co robiliśmy, co jedliśmy na obiad, ile kasy wydalam (co by mi zwrócili), czy dzieci się skaleczyły itp i jak mam jakieś informacje albo pytania to tak też sobie zapisuję, bardzo się przydaje, polecam, nawet jeśli Wam tego rodzinka nie narzuciła możecie to zaproponować. Po pierwsze jest to przydatne dla mnie bo mogę sobie przypomnieć kiedy co robiłam i już nie muszę, nie muszę się martwić że zapomnę o czymś powiedzieć rodzince bo to zapisałam, czasem łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć itp.
-mam samochód do swojej dyspozycji (wielkiego starego nissana;p), tankuję gas dla siebie (20 mil=1 galon=ok 4$)
W naszej rodzince jest jeszcze babcia (74lata), która mieszka tu od 4 mies. Poprzednia au pair nie miała z nią dobrego kontaktu, ale mnie babcia od razu polubiła, nie wiem dlaczego, może dlatego że ona jest z Chorwacji a ja z Polski a poprzednia au pair była z Niemiec. W każdym razie babcia czasami jest problematyczna, ale mi jakoś specjalnie nie przeszkadza. Zaczęłam ja brać do kościoła, bo normalnie chodziła, ale odkąd zaczęła tu mieszkać, nikt jej do kościoła nie zabiera. Spowiedź w Hameryce jest w soboty, więc też się kiedyś wybierzemy, chociaż ja pewnie do polskiego kościoła. Już coraz mniej używam książeczki, pewnie niedługo nauczę się wszystkiego na pamięć po ang.
Przyszłe au apair,
jeśli nawet rodzinka sprawia Wam problemy, postarajcie się o to żebyście miały
samochód i przyjaciół z którymi widujcie się jak najczęściej. To naprawdę
pomaga. I pamiętajcie, dajcie sobie czas, mi zajęło kilka tygodni żeby się zaaklimatyzować, na początku nie czułam się tak dobrze i pewnie jak teraz.
Całuski wracam do
wielkiego sprzątania pokoi, bo rodzinka dziś wraca z wakacji.:)